
Recenzja
Na przykładzie książki „Co słychać” można zrozumieć na czym polega współpraca między autorką, ilustratorką i projektantką grafiki. Mamy tu spotkanie trzech kobiet – każda w swoim języku opowiada tę samą historię, a czytelnik otrzymuje fuzję -kompletne dzieło. Nie ma tu hierarchii: tekst, ilustracje, opracowanie graficzne są tak samo ważne. Brak któregoś z wymienionych elementów spowodowałby natychmiastowe zawalenie się tej spójnej konstrukcji. Zacznijmy od tekstu, który pojawia się zwykle jako pierwszy:
Anna Czerwińska-Rydel proponuje nam tekst dość poprawny, powiedziałabym nawet „programowy”. Odrabia zadanie na temat. I to jest OK. Lektura jej tekstu bez ilustracji ciągnęłaby się jak makaron o którym pisze. Abstrakcyjne pojęcia, tłumaczone w abstrakcyjny sposób… Trudno przebrnąć, jest gęsto od skomplikowanych pojęć. Pamiętajmy, że mówimy o muzyce, a książka jest medium niemym. Osobiście żałuję, że nie mamy tu tekstu na miarę Ptasiego radia, ale może dzięki temu otwiera się przestrzeń dla ilustracji. I tu wchodzi Monika Hanulak.
Hanulak jest mroczna, a rysowane przez nią postacie przywodzą na myśl lateksowe kostiumy. Rodzina? A może osobliwe party? Radość pojawia się wyłącznie na twarzy/masce kota: wszyscy inni są albo poważenie wkurzeni, albo smutni, albo zwyczajnie obojętni. Ilustracje Moniki Hanulak to aktorzy, których ożywia Małgorzata Gurowska. To ona daje im głos. Kreślone przez nią wzory z pogranicza ilustracji i dizajnu spinają opowieść.
Gurowska wprowadza kolor w czarno-białe ilustracje Hanulak, które snują się jak bohaterowie niemego kina. Pomaga poczuć rytm, wizualizuje słowa Anny Czerwińskiej-Rydel obrazując energie towarzyszącą bohaterom opowieści. Nadaje książce ostateczny charakter.
Każdy z tych trzech elementów wyabstrahowany z całości, byłby niemy. Razem zaczynają mówić.
Tworzą utwór, tak jak rozmowa rodziny Allegrich.