
Recenzja
Znamy opowieść o trzech niedźwiadkach (mimo że w tytule pojawiają się dwa, to zagadka dla uważnego czytelnika). I znamy dobrze to uczucie przyjemnego zaskoczenia, kiedy jakiś zgrany, wałkowany milion razy utwór pojawia się nagle w nowej, świeżej i porywającej aranżacji. Tym, co dla „Wszystko, czego dziś chcę” Izabeli Trojanowskiej zrobiła Monika Brodka, są dla „Trzech misiów” ilustracje Moniki Hanulak, jakże dalekie od infantylnych bazgrołów, jakimi zazwyczaj ozdabia się zalegające w księgarniach i Biedronkach książeczki dla dzieci. Misie Hanulak prawie wcale nie wyglądają jak misie, tylko jak przybysze z kosmosu, tego dobrego, z którego przyjdzie dla nas ocalenie. (Oby nie za późno.) Nie mają futerka i pustych guzikowych oczu, lecz chce się je przytulać; kto by nie przytulił obłego nieporadnego słodziaka?
Coś jednak nad nimi wisi, nad misiami z betonowego lasu, a jest to wielka ludzka dłoń. Człowiek, wszędzie ten człowiek, niby z natury się wziął, lecz jakże się zdegenerował. Niby z natury się wziął, lecz teraz jest w niej wyłącznie intruzem. I siada sobie na misiowych krzesełkach, je sobie z misiowych miseczek, ba!, sypia bezczelnie w ich łóżkach. Rozporządza misiowym życiem. Im może się wydawać, że są wolne, mogą raz na jakiś czas w poczuciu pełnej bezkarności rozszarpać jakiegoś dwunoga, ale nie, bo to dwunogi wytyczają im ścieżki, tworzą rezerwaty i zezwalają na odstrzał. Dwunogi mają wielkie, przeskalowane ręce, które pojawiają się znienacka. Nie są już z tego świata, pewnie całe są z plastiku. Czy biedne misie, nieporadne słodziaki, będą w stanie stawić im czoła? Odpowiedź nasuwa się sama. Diable!