
Recenzja
Trzeba kochać typografię, rozumieć i umieć wykorzystywać jej obrazotwórczy potencjał, a wtedy okaże się, że najlepszym sposobem na przedstawienie niedźwiedzia polarnego na bieli kartki jest maksymalnie uproszczony, oszczędny w ilości elementów system znaków. Dwie czarne kropy, plama, kreska prosta, kreska krzywa – już istota jest prawdziwa. A co więcej, postać jak żywa! Grażka Lange na początku historyjki o niedźwiedziu dokonuje prostego zabiegu animacyjnego: uśmiechnięty miś z wyklejki na następnej rozkładówce ma pyszczek złożony w podkówkę, bo oto poznajemy jego problem – w oślepiającej bieli właściwego mu ekosystemu chce wreszcie być zauważalny. Pomysł, jak sobie z tym poradzić wydaje się prosty, im więcej czarnych ubrań i akcesoriów, tym więcej misia, dzięki mocnemu kontrastowi, będzie widać na bezkresnych połaciach śniegu. Rozpoczyna się zatem sekwencja płynnie przechodzących ze strony na stronę (także na odwrocia) silnie graficznych lub fotograficznych przedstawień elementów garderoby: markowa marynarka, rękawice mitenki, dizajnerskie okulary, muszka, melonik, parasol i wytworne kalosze Huntery, które coraz bardziej zagęszczają optycznie kolejne rozkładówki. Niedźwiedź, jak by się mogło wydawać, osiągnął zamierzony efekt, ale chyba nie tego oczekiwał, skoro nikt go nie rozpoznaje, nawet jego dobra znajoma foka. Dowcipny tekst został podany różnej wielkości czcionką dla poszczególnych kwestii bohaterów w celu podkreślenia ich zaangażowania emocjonalnego. Całość projektu Białego niedźwiedzia idealnie wyzyskuje siłę kontrastu czerni i bieli, jest oszczędna i niezmiernie elegancka w uporządkowaniu formy, bo taki też jest systematyczny i poukładany miś, zwłaszcza po wymarzonej przemianie, choć właściwie doprowadziła ona do utraty jego tożsamości.
W połowie książki napotykamy końcówkę innej historii, tym razem o czarnej krowie, której marzenie skrajnie różniło się od aspiracji misia. Otóż krasula, ponad wszystko inne, chciała się wybielić, co uczyniło z niej lekomankę połykającą bez opanowania i w nerwowym dygocie niezbyt równe w związku z tym, niedokładnie i w nieregularnych rytmach narysowane rzędy tabletek (także z krzyżykiem). Wypełniło to treść jej życie, tak jak pigułki wypełniają rozkładówkę Doprowadziło to co prawda biedne zwierzę do blednięcia, ale przede wszystkim do utraty zdrowia, co zaniepokoiło koleżanki krowy (zsyntetyzowane do sześciu sympatycznych głów, najpierw zmartwionych, na następnych stronach już szeroko uśmiechniętych). Chwyciły więc za telefony komórkowe (szał powszechnej dostępności tych urządzeń poprzedzający wydanie książki!), ordynując zakaz sprzedawania leków czarnej krowie i wezwanie do niej pogotowia. Bohaterka historii, posłuchawszy lekarza „całego w bieli”, wróciła na trawę, odzyskując pomału kolory – zieleniejąc od ogona. Tekst podany jest tu bardziej dynamicznie niż w Białym niedźwiedziu, bywa rozstrzelony, biegnie po skosach lub zagęszcza się w momentach narad krowiego stada.
Historia o niedźwiedziu sprawia wrażenie uporządkowanej, klarownej, natomiast opowieść o krowie zbudowana jest z urozmaiconych kompozycyjnie rozkładówek, więcej tu ruchu, zamieszania i zwrotów akcji. W całej biało-czarnej książce kolor (czerwony) pojawił się tylko w paginacji oraz w projekcie tytułów na okładce i dwóch stronach tytułowych, wywołując skojarzenia formalne z urzędowymi pieczęciami stawianymi na dokumentach, przesyłkach pocztowych lub… receptach. W Czarnej krowie zwraca uwagę komiczna optyczna puenta zielonej kitki ogona głównej bohaterki. Prześmiewczym elementem bycia na czasie i bycia glamuuuur koleżanek krów są też bez wątpienia wyakcentowane różnymi odcieniami różu aparaty telefoniczne.
Cały projekt tych dwóch książek w jednej to głęboki ukłon Grażki Lange złożony przed mistrzami grafiki książkowej i ich dokonaniami z lat 60. ubiegłego wieku, zwłaszcza przed profesorem Januszem Stannym.
Anita Wincencjusz-Patyna